W Gdańsku było cudownie. Bardzo mi się podobało. Raczej tam wrócę kiedyś, być może...
Po 7godzinnej jeździe byliśmy na dworcu Gdańsk-Wrzeszcz. Stąd miało się łatwo dojechać do naszego schroniska. Więc wsiedliśmy do tramwaju i pojechaliśmy na ul. Grunwaldzką. I szliśmy sobie tak pośród kropelek deszczu od numeru 500któregoś do 246 [czy coś koło tego]. Tak, świetnie. Troszeczkę tylko przemoczeni dotarliśmy do długo oczekiwanego schroniska, gdzie się okazało, że musieliśmy pomylić przystanki albo tramwaje [świetnie ;>], przydzielili nam pokoiki i poszliśmy do nich. Pokoje były ładne dosyć. Tam ogarnęliśmy się trochę i poszliśmy na przystanek, wsiedliśmy do tramwaju i pojechaliśmy w okolice ul. Długiej. No, znaleźliśmy prawie [;>] bez problemu. A potem to już spoko było, bo się nigdzie nie motaliśmy, nie gubiliśmy i w ogóle. Szybko znaleźliśmy kino Neptun gdzie miała się odbyć cała ta uroczystość. Została nam jeszcze wolna godzinka, więc poszliśmy koło fontanny Neptuna, koło żurawia i koło tych fajnych stateczków i robiliśmy zdjęcia [jea, jak fajnie]. A potem... potem trzeba było iść na tą całą uroczystość [jakiś cel wkońcu;>].
Aaa... a ja widziałam na żywo [uwaga teraz!] Jarosława Wałęsę ;> Ah, nie żeby był ładny, cudowny i śliczny czy coś... Aczkolwiek intelektu nie ma zbyt dużego... a szkoda....
Uroczystość zleciała dosyć szybko, na koniec oglądneliśmy z 4 może 5 odcinków z tej serii 13 filmików 10minutowych.
Potem wyszliśmy z kina i udaliśmy się na zwiedzanie miasta, nie żebyśmy mieli ładnego, cudownego, ślicznego, mądrego przewodnika czy coś ;> Oprowadził nas, poopowiadał... i właściwie spędziliśmy z nim pół dnia ;-) I także z nim dojechaliśmy spowrotem do schroniska. W sumie po kolacji każdy był tak padnięty, że wszyscy poszli spać, ja też...
A rano... rano wstaliśmy, poszliśmy na śniadanie, ogarneliśmy pokój, oddaliśmy klucze i potuptaliśmy na tramwaj, którym dojechaliśmy na dworzec i pociągiem pojechaliśmy do Gdyni. Pogoda - fe była. A ja żadnego kaptura, parasolki ani nic z tych rzeczy - ale to się wytnie oczywiście. W Gdyni zabardzo nie było co robić w taką pogode. Poszliśmy najpierw w stronę portu, pokarmiliśmy łabędzie, mewy i inne ptaszyska co były tak przy brzegu na kamieniach, i od razu przypomniała się scena z 'Gdzie jest Nemo?' ['Daj, daj, daj, daj, daj !!! DAJ DAJ DAJ!!!] Potem do 'Kwadransu' na pizze [w moim wypadku pizze] no i po obiedzie uznaliśmy, że nie ma co latać po deszczu więc idziemy na dworzec czekać sobie na pociąg, gdzie spędziliśmy przeszło 2h - łe, co to jest...
Szybko czas minął, trzeba było wsiadać do pociągu i jechać do domu. Tłok w PKP straaaaszny - łykend w końcu się zaczynał. No i tak po 21 byliśmy w Lesznie, skąd tato nas przywiózł do Góry... i tak o to jestem, tadaaaaaaaaam!
No, to napisałam co nie miałam pisać w ogóle, ale tak to nawet czasem bywa, ze ma się tak strasznie zmarźnięte palce i trzeba je jakoś rozpracować więc się trzaska jak ten głupol w klawiature... :>
A i pozdrawiam oczywiście:
Sylwie - bo z niej ciągle łach był :D no... bo to pióro ma taki fajny długi wkład i w ogóle żółta koszulka Lotosu wymiata :-D
MW - bo jest taki spoko fajny i w ogóle kto lubi historie? bo nie było nudno i był ciągle brecht z byle powodu ;-)